Z prawnikiem najtaniej rozmawia się do momentu, gdy ten nic nie wie o przedsiębiorcy. Po bliższym poznaniu wielu prawników zaczyna się bardziej interesować klientem. Uruchamiają „wywiad środowiskowy” – kto to jest ale przede wszystkim „ile jest wart” – jeżeli dużo wówczas stawki momentalnie szybują w górę.
- Kiedy poszedłem do kancelarii incognito, „z ulicy” zaproponowano mi stawki na zupełnie przyzwoitym poziomie. Ucieszyłem się. Potem jednak, w miarę upływu czasu, gdy coraz częściej ja pojawiałem się w kancelarii a jej prawnicy w moim gabinecie, ku mojemu zdziwieniu stawki diametralnie wzrosły. Na moje pytanie, dlaczego tak się stało, jeden z prawników zarzucił mi, że przecież nie powiedziałem mu o sobie wszystkiego. Natychmiast zrezygnowałem z dalszej współpracy. Taka sytuacja zdarzyła mi się dwukrotnie, raz chodziło o znaną kancelarię z Warszawy, drugi raz największą lokalną – twierdzi szef jednej ze spółek, która dzisiaj notowana jest na NewConnect.
Zdarzają się jednak sytuacje dokładnie odwrotnie, gdy „na dzień dobry” stawka kancelarii jest mocno wyśrubowana, ale po pewnym czasie radykalnie spada. Rzecz dotyczy głównie dużych sieciowych kancelarii prawnych, które jedynie dla prestiżu stosują w swoich oficjalnych cennikach wysokie stawki.
- Na początku lat 90-tych, gdy do Polski wchodziły duże koncerny zagraniczne, stawka 400 czy 500 dolarów za godzinę pracy prawnika dużej kancelarii sieciowej było czymś normalnym, bo takie stawki obowiązywały na Zachodzie i zachodnie koncerny wchodzące do Polski były do nich przyzwyczajone. Ale „złota era” już się skończyła, teraz takich wejść już prawie nie ma, bo kto miał przyjść już tu jest. Mimo to, większość dużych kancelarii nie chce się pogodzić z faktem, że rynek „zbiedniał” i dla zachowania prestiżu nadal liczą sobie jak za dawnych lat – twierdzi adwokat, pracujący niegdyś w jednej z takich kancelarii
Dziś wiele dużych międzynarodowych kancelarii nadal twierdzi, że za godzinę pracy swego prawnika bierze 300 czy nawet 500 dolarów, podczas gdy w rzeczywistości, od dawna nie mieli klientów, których byłoby na to stać, więc żeby przetrwać muszą zadowalać się stawkami 100 – 150 dolarów za godzinę, ale tym już się jednak nie chwalą. W środowisku jest to ogólnie znana prawda owiana tajemnicą zawodową. O tym się po prostu nie mówi.
- Często stosowaną praktyką przez duże kancelarie, jest zlecanie zadań małym lokalnym kancelariom, które za to samo liczą sobie nierzadko 50 procent ceny – dodaje adwokat.
Prestiż, choćby dla pozorów, to jeszcze nic zdrożnego. Rzecz w tym, że i te niższe stawki, wcale nie są jedynymi pieniędzmi, jakie klient zmuszony jest zostawić w kancelarii. Wiele z nich stosuje, bowiem rozmaite tricki, aby zwiększyć końcowy rachunek. Można się przed nimi ustrzec, pod warunkiem jednak, że ma się ich świadomość.
Klepsydry i podpuszczacze
Klepsydry i substytuty, podpuszczacze lub załatwiacze - trafić na któregoś z nich to jak wrzucić wypchany portfel do śmietnika. Najczęściej spotykanym typem prawnika jest tzw Klepsydra. To rodzaj wyjątkowo pasywnego prawnika, który bierze od klienta pieniądze, pojawia się na rozprawach, które są, co kilka miesięcy (choć zdarzają się i tacy prawnicy, którzy wysyłają tzw. substytut np.: swojego współpracownika , zdarza mu się raz czy dwa zabrać głos lub nawet nie, stara się sprawę przeczekać i w efekcie często ją przegrywa, (choć zdarza się, że wygra, bo sąd sam uznał interes ich klienta). Dla jego klienta sytuacja jest bez wyjścia, bo ani nie może odebrać zapłaconych z góry pieniędzy ani zmusić takiego prawnika do działania.
- Dlatego lepiej występować w relacjach płatności „z dołu” lub przynajmniej w takiej części która odzwierciedla zaangażowania prawnika - radzi mecenas Jerzy Drankowski.
Nie dajmy się nabrać na „zniżki” lub „dobrą wolę” prawnika, gdy ten twierdzi, że dana sprawa powinna kosztować dajmy na to 10 tysięcy złotych, ale przy zapłacie „z góry” już tylko 3 tysiące, bo tak naprawdę tyle właśnie kosztuje prowadzenie danej sprawy. Warto też pamiętać, że sprawy w polskich sądach trwają i to niekiedy bardzo długo, dlatego płacąc prawnikowi z góry, po pewnym czasie wytraca się u niego motywacja do zaangażowania w naszą sprawę. Gdy np.; po dwóch latach prawnik musi iść na rozprawę wówczas trudno liczyć na jego zaangażowanie, skoro dawno już wydał pieniądze wzięte za sprawę. Często, po prostu nie pamięta jej meandrów.
Wielu prawników lub kancelarii zarabia na swej renomie czy nazwisku nadużywając instytucji substytutu. Unikajmy jej jak ognia! Substytut to inny prawnik, który idzie na rozprawę zamiast prawnika podstawowego, do którego klient zwrócił się z prośbą o reprezentowanie przed sądem. Wielu znanych prawników „ucieka” w ten sposób przed sprawami cedując je na swoich współpracowników, nie bacząc na fakt, że klienci zdecydowali się zapłacić im niekiedy horrendalne honorarium tylko za to, że to oni osobiście zajmą się daną sprawą i będą reprezentować ich podczas rozpraw w sądzie.
- Substytucja jest instytucją bardzo często nadużywaną zwłaszcza przez duże i znane kancelarie prawnicze lub renomowanych prawników. Niestety, wielu klientów nie rozumie pojęcia substytucji. Tymczasem, można uniknąć substytucji, zaznaczając w pełnomocnictwie jego wyłączenie. Niedawno byłem świadkiem sytuacji, gdy klienci wynajęli znanego adwokata, zapłacili mu bardzo wysokie honorarium a tymczasem na rozprawę zamiast niego przyszedł kompletnie nieprzygotowany aplikant, którego zachowanie na sali było wręcz żenujące - twierdzi Drankowski.
Co prawda może się zdarzyć, że prawnik podstawowy np.: zachoruje i jego zastępstwo jest konieczne. Wówczas, substytut nie jest kwestią nieetyczną.
Zawiłe prawo i gąszcz paragrafów często ułatwia prawnikom ich dowolną interpretację a nie rzadko również naginanie prawa. Pół biedy, gdy na korzyść klienta, gorzej, gdy na jego niekorzyść. Jest tajemnicą poliszynela, że niektóre kancelarie prawnicze celowo „podpuszczają” klientów, sugerując im „pewną wygraną” w sądzie. Rzeczywistości weryfikuje jednak te zapewnienia, lecz mimo to prawnicy inkasują honorarium tłumacząc się, że „takie jest w Polsce prawo”.
- Byłem w sporze ze wspólnikiem. Prawnicy z jednej ze znanych warszawskich kancelarii po prostu podpuścili go, żeby się ze mną sądził, obiecując mu, że za odpowiednio duże pieniądze są w stanie zinterpretować na jego korzyść niemal każdy przepis. Okazało się, że dwie kancelarie, jego znana warszawska i moja, mała lokalna, w skrajnie różny sposób zinterpretowały te same artykuły Kodeksu spółek handlowych, tyle, że ekspertyzy prawne jego kancelarii, okazały się zupełnie rozbieżne z wyrokiem sądu. On zapłacił kilkaset tysięcy złotych ja kilkadziesiąt – twierdzi Jerzy Makowski, przedsiębiorca z Warszawy.
Załatwiacze i układowcy
.Zdarza się, że niektórzy prawnicy wchodzą w układ ze swoimi klientami, podejmując się spraw z pełną świadomością, że ich klienci nie mają racji. To tzw.: załatwiacze.
- Kilkakrotnie klienci złożyli mi propozycje, że po wygranej sprawie otrzymam część zasądzonej kwoty. Kilka miesięcy temu, zwrócił się do mnie przedsiębiorca w sprawie czeku in blanco, który otrzymał od kontrahenta. Zamiast 40 tys złotych wpisał na nim 70 tys złotych. Moim zadaniem miało być poświadczenie nieprawdy i oszukanie sądu za co klient obiecywał 15 tys złotych. Moja kancelaria nie podejmuje się udziału w takich sprawach, ale wiem, że są prawnicy, którzy pieniądze cenią bardziej niż etykę zawodową - twierdzi mecenas Stefan Grochowski.
Taka synergia między nieetycznymi prawnikami i nieuczciwymi przedsiębiorcami nie należy do rzadkości, ale w obu środowiskach jest owiana zmową milczenia.
Paradoksalnie to, co dla jednych przedsiębiorców jest zmorą, dla innych bywa „złotym cielcem”. Zdarza się, bowiem, że sami przedsiębiorcy świadomie zatrudniają nieetycznych prawników, aby dzięki nim zyskać określone profity bądź to w kontaktach z innymi przedsiębiorcami bądź z klientami.
- Wiele umów jest tak skonstruowanych, że w efekcie druga strona płaci więcej niż się spodziewała. Dlaczego? Bo prawnicy świadomie umieszczają w nich nieuczciwe zapisy. Podkreślam: nie omyłkowo, lecz świadomie. Dopiero po ingerencji np.: organizacji konsumenckich zapisy te są usuwane z umów. Nie jeden bank czy biuro turystyczne zmuszone było w ten sposób do usunięcia tzw niedozwolonych klauzul z umów z klientami. Nie byłoby ich gdyby prawnicy, którzy je przygotowywali kierowali się etyką zawodową – twierdzi adwokat Paweł. Paginski.
Układy
Wśród wielu przedsiębiorców panuje przekonanie, że nie można wygrać sprawy, nawet gospodarczej, jeżeli do sądu nie pójdzie się z adwokatem z palestry. Innymi słowy, że środowisko prawników jest skorumpowane. Sprzyja temu jego hermetyczność.
- Ludzie z palestry znają się od lat, często znają ojców i synów obecnych adwokatów. To taka grupa zawodowo-towarzyska. Kiedyś przypadkowo w jednej z restauracji zauważyłem, jak przy jednym stole biesiadowali szef miejscowej palestry, prokurator i sędzia. Działo się to w małym mieście. Zastanawiałem się potem ile spraw wspólnie „ułożyli” i za jakie pieniądze – mówi przedsiębiorca prowadzący firmę w niewielkim mieście w Wielkopolsce
- Kiedyś jeden z sędziów zapytał mnie przed rozprawą wprost: Pan, na takim stanowisku i dopuścił do sprawy?! – mówi Stefan Marglem, przedsiębiorca.
Zdarza się, że prawnicy w różny sposób wymuszają na swoich klientach wynajęcie tego a nie innego obrońcy. W przeciwnym razie, przedsiębiorca nie ma szansy na wygraną w sądzie.
- Nie dałem działki dla adwokata z góry to na ostatnią rozprawę przyszła aplikanta, która nawet nie miała akt sprawy w ręku. Musiałem bronić się sam – mówi Marglem.
Zawyżanie rachunków
Niemal każdy przedsiębiorca, który choć raz zetknął się z kancelarią prawną twierdzi to samo – koszą jak za zboże. Co więcej, mimo i tak już wysokich stawek prawnicy, zwłaszcza duże kancelarie stosują wiele sprytnych sposobów, aby wyciągnąć od klienta drugie tyle. Prezes gdańskiego Amberfilm, przez długi czas nie mógł uwierzyć w wysokość rachunku, jaki otrzymał z kancelarii prawnej: zamiast 2000 euro widniało na nim 11 000 euro.
– Początkowo wcale się tym nie przejąłem będąc pewnym, że zaszła pomyłka. Dopiero, gdy okazało się, że o żadnej pomyłce nie może być mowy, przeżyłem szok – wspomina przedsiębiorca, który od tej pory w swoich sprawach występuje w roli własnego adwokata.. Nic dziwnego: czas to pieniądz, nie tylko dla biznesmenów, ale zwłaszcza dla prawników, którym klienci płacą za wiedzę i czas poświęcony ich sprawom. To dobry układ zwłaszcza dla prawnika żyjącego w Polsce, gdzie sprawy nawet z pozoru banalne potrafią ciągnąć się niekiedy latami z powodu niewydolności polskiego sądownictwa.
Rzecz w tym, że większość umów zakłada rozliczenie godzinowe (rzadko o „za dzieło”) dlatego nawet najdrobniejsza czynność może być wyliczona z dokładnością nawet do 1/10 godziny. Prawnik kancelarii liczącej sobie 100 euro za godzinę pracy, za 20 minutowe wystąpienie przed sądem policzy, więc sobie ok. 33 euro. Ale często się zdarza, że zanim dojdzie do jego wystąpienia kancelaria zmuszona jest podjąć wiele działań natury technicznej jak choćby przygotowanie pisma procesowego. Rzadko czynność tę wykonuje sam prawnik, a zazwyczaj ktoś niższy rangą np.: aplikant. Jeżeli więc napisanie takiego pisma zajmie aplikantowi również 20 minut to czy klient zostanie obciążony również kwotą 33 euro? I tu tkwi kruczek, bo… tak!
- Większość klientów nie zwraca uwagi na to jak liczony jest czas, za który płacą kancelarii. W efekcie zdarza się, że płacą jej tyle samo za napisanie pisma przez sekretarkę czy dojazd prawnika do sądu jak za wystąpienie renomowanego mecenasa przed sądem. Tymczasem, dla klienta najlepiej byłoby gdyby kancelaria ustaliła w umowie osobną stawkę za czynności techniczne, czyli za czas poświęcony danej sprawie, ale niezwiązany z merytoryczną stroną pracy prawnika - twierdzi Paginski.
Tyle, że klienci wielu kancelarii o tym nie wiedzą. W efekcie płacą tyle samo za dojazd prawnika na rozprawę czy pojechanie do sądu rejestrowego w celu odebrania dokumentów, co za pracę merytoryczną prawników. Nie wiedzą, że wiele czynności technicznych wykonują nie prawnicy a ich asystenci, aplikanci a nawet sekretarki lub gońcy, a mimo to nieświadomie płacą im tak jak renomowanym prawnikom.
Warto zwrócić uwagę na sposób, w jaki kancelarie liczą sobie za czas dojazdu swoich prawników. Wielu klientów firm prawniczych nawet nie zdaje sobie sprawy, że płacą za dojazd prawnika do siedziby ich firmy. Jeżeli więc taksówka z naszym prawnikiem utknie w korku na pół godziny, będziemy musieli za to zapłacić. Rada jest jedna – umawiać się w kancelarii. Może się też zdarzyć że jeżeli rozprawa trwa 30 minut a dojazd do sądu zabiera w obie strony 1 godzinę to klient zapłaci za półtorej godziny pracy prawnika choć nie powinien. Różne kancelarie w różny sposób rozwiązują tę kwestię.
- W naszej kancelarii liczymy sobie czas przejazdu w jedną stronę i nie doliczamy kosztów przejazdu - twierdzi Pagiński
A co w przypadku, gdy prawnik np.: z Warszawy ma reprezentować klienta na rozprawie np.: w Poznaniu? Sama rozprawa trwa powiedzmy 2 godziny, ale dojazd w sumie 6 godzin. czy w takim razie klient powinien zapłacić za to że jego prawnik przez 6 godzin spał w pociągu?
- Gdy chodzi o wyjazd prawnika na cały dzień nasza kancelaria stosuje ryczałt: klient płaci za 6 godzin - mówi Pagiński.
Niektóre duże kancelarie, chcąc być fair wobec swoich klientów, po ukończeniu dosłownie każdej, nawet najdrobniejszej czynności wysyłają do nich faks z potwierdzeniem, aby na koniec miesiąca, dołączyć je do zestawienia zbiorczego i rachunku. Takie wydawałoby się absurdalne wręcz procedury stosują zwłaszcza kancelarie proweniencji amerykańskiej.
Klienci zawsze powinni ustalić ile czasu, w przybliżeniu, zajmie kancelarii załatwienie ich sprawy, i dopilnować, aby prawnicy informowali ich o wykonywanych czynnościach. W przeciwnym razie, może okazać się ze sprawa nie będzie kosztować 3000 euro a 30 000 lub równie dobrze 300 000 euro.
Częstą praktyką jest omawianie interesów podczas lunchu. Na 90 procent jego koszt zostanie doliczony do końcowego rachunku wraz z honorarium prawnika.
Zresztą nie tylko lunch. Nawet, jeżeli twój prawnik dzwoni do ciebie w prostej sprawie, robi to na… twój koszt. Niektóre kancelarie posuwają się do tego, że liczą koszt każdej rozmowy telefonicznej, każdego wysłanego faksu a nawet kopii ksero. Ułatwiają im to specjalne programy. Każdy klient ma swój kod, od którego należy rozpocząć wybieranie numeru telefonu lub wykonanie kopii ksero. Program zlicza następnie długość trwania rozmów i liczbę kopii wystawiając na koniec słony rachunek.
- Moja kancelaria przedstawiła mi kiedyś rachunek za rozmowy telefoniczne. Dosłownie każda sekunda rozmowy telefonicznej była przemnożona przez odpowiedni wskaźnik, daleki od stawki operatora telekomunikacyjnego. Wysłanie każdego faksu kosztowało 20 czy 30 złotych. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że za godzinę pracy kancelaria liczyła sobie kilkaset euro – twierdzi Mirosław Kołakowski.
- Gdy zaczynałem karierę w naszej kancelarii często byłem świadkiem sytuacji, gdy w trakcie długich naradach wysyłano sekretarkę do „Chińczyka” po obiad dla kilku osób, a potem rachunek dołączano do teczki klienta – twierdzi prawnik jednej z większych kancelarii w Warszawie. Nie zgodził się na podanie nazwiska ani kancelarii, w której pracuje, bo, jak sam twierdzi, światek stołecznych prawników jest mały a ujawnianie informacji o jego „kuchni” równałoby się wilczemu biletowi i w efekcie - końcowi prawniczej kariery.
Zresztą, gdy końcowy rachunek wyda się za niski, zawsze można go podbić doliczając honorarium za przeróżne konsultacje wewnętrzne bez udziału klienta.
- To częsty trick, bo w takich przypadkach, klient nigdy nie ma możliwości zweryfikowania czy rzeczywiście rozmawiano o jego sprawie czy robiono listę świątecznych zakupów – twierdzi prawnik z Warszawy.
Dodatkowi prawnicy
W filmie Eric Brokovic, bohaterka zjawia się na sali rozpraw w towarzystwie robotników przebranych za prawników, żeby dodać sobie animuszu przed drugą stroną reprezentowaną przez kilku adwokatów. To był wybieg, ale często zdarzają się tak, że klient nieświadomie płaci za dodatkowych mecenasów. Warto, więc liczyć nie tylko godziny, ale i… samych prawników.
- Duże kancelarie bardzo często mają zwyczaj wysyłać na spotkanie z klientem 2-3 a niekiedy nawet czterech prawników. Klient z reguły jest zachwycony, prawnicy też, bo każdy z nich dostanie osobne honorarium, które zapłaci klient, choćby nawet rozmawiali o pogodzie – twierdzi prawnik pracujący w jednej z największych warszawskich kancelarii.
Niekiedy udział innych „mózgów” jest konieczny, często jednak nieuzasadniony a przynajmniej nie godny tego by za to płacić. Skoro, bowiem nasz prawnik musi konsultować się z dwoma innymi to oznacza, że sam sobie nie radzi ze sprawą. Dlaczego więc jego klient ma za to płacić? Jeżeli dwóch prawników twierdzi, że musiało zorganizować „burzę mózgów”, w której udział wzięło jeszcze trzech ich kolegów, to znaczy, że we dwóch miało zbyt małą wiedzę żeby coś wiedzieć. Za takie konsultacje nie należy płacić pozostałym uczestnikom takiego spotkania.
- klient powinien narzucić kancelarii warunek, co do liczby prawników zajmujących się jego sprawą. W umowie należy to jasno określić. W przeciwnym razie, może okazać się, że nad sprawą pracował nie jeden, lecz kilku prawników lub też prowadzone były konsultacje w szerszym gronie, co pociąga dodatkowe koszty – zauważa Drankowski.
Warto jednak wiedzieć, że nie zawsze jeden prawnik prowadzący daną sprawę to dobra opcja. Bo co gdy zachoruje? Dlatego wiele kancelarii na własny koszt wysyła na spotkania z klientem dodatkowego prawnika, dla własnego bezpieczeństwa. Poza tym, w sprawach trudniejszych kancelarie mogą zasugerować klientowi udział nawet kilku prawników, z których każdy jest specjalistą w wąskim obszarze prawa.
- W sytuacji, gdy na przykład sprawę musi prowadzić 2 prawników, nasz klient zapłaci nie dwa, lecz 1,5 honorarium i zawsze jest o tym informowany przed faktem, nigdy po – mówi Pagiński.
Prawnik na wylocie
Nikt nie wie ilu prawników utraciło prawo do wykonywania zawodu z powodu nieetycznej postawy. Rzecznik Dyscyplinarny Naczelnej Rady Adwokackiej odmówił nam podania konkretnych liczb. Od samych prawników, dowiedzieliśmy się, że takich przypadków było wiele.
- Niestety za mało. Wiele spraw jest po prostu tuszowanych przez same korporacje. Prawnicy, mimo że działali nieetycznie, często na szkodę klienta nadal wykonują swój zawód. Dotyczy to zwłaszcza zasłużonych prawników – twierdzi jeden ze znanych warszawskich radców prawnych.
Jednym z takich zatuszowanych przypadków była historia znanego prawnika, który mając pełnomocnictwo klienta do zakupu atrakcyjnego terenu w postaci kilkunastu działek, wykupił na podstawioną osobę jedną z nich, ale o kluczowym znaczeniu dla całej transakcji. Za jej odsprzedanie zażądał 400 procent wartości, około 1 mln złotych. Klient dowiedział się o tym pocztą pantoflową.
Zdarza się, że prawnicy dopuszczają się nie tylko działania na szkodę klienta, ale wręcz przestępstw. W środowisku wiele mówi się o sprawie jednej z kancelarii, których młodzi aplikanci adwokaccy, których patron nakazał załatwienie sprawy, do tego stopnia przejęli się rolą, że… pobili dłużnika swojego klienta. Stracili pracę.
Pozwać Prawnika?
Rzadko zdarza się, aby niezadowolony przedsiębiorca pozwał do sądu swojego prawnika żądając od niego zadośćuczynienia na przykład w postaci odszkodowania. Rzadko też zdarza się, aby prawnik z własnej woli występował w sprawie przeciwko drugiemu prawnikowi. Zawodowa solidarność. Od tego są adwokaci z urzędu.
- Nie zetknąłem się jeszcze w swojej karierze z takim przypadkiem ani nawet z oczekiwaniem klienta, żeby pozwać jakiegokolwiek innego prawnika. Nawet, jeżeli klienci byli niezadowoleni z obsługi swoich kancelarii, to sam fakt, że zerwali z nimi współpracę wyczerpywał ich roszczenia, mimo że w wielu przypadkach można było postawić zarzuty zaniedbania - twierdzi Drankowski.
To, co przedsiębiorcy mogą zarzucić prawnikom to przede wszystkim niedbałości o sprawy klienta, nierzetelności, niedopełnienia terminów na skutek, czego wystąpiła utrata określonych uprawnień bądź pogorszenie sytuacji i właściwie nic więcej. Przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce:
- Sprawa jest niezwykle skomplikowana, bo nawet, jeżeli prawnik niedotrzymywał terminów czy na przykład zgubił ważne dla sprawy dokumenty, wcale nie przesądza to o tym, jaki byłby wyrok sądu. W takim przypadku, ewentualne dochodzenie od prawnika odszkodowania musiałoby być poprzedzone symulacją czy prawnik ten miał w ogóle szansę cokolwiek wygrać w naszej sprawie - twierdzi Drankowski.
Tym bardziej, że i tu paradoks, prawnik źle działający, obcinający możliwość dalszego działania może okazać się dla klienta błogosławieństwem, gdyż ten nie musi mu dalej płacić w sprawie, której i tak by nie wygrał. Zdaniem Piotra Brudnickiego, bardzo często zdarza się bowiem, że klienci upierają się przy sprawach, w których nie mają racji. Nie mniej:
- Jeżeli prawnik świadomie przyjmuje sprawę o której z góry wie że nie ma podstaw prawnych do dochodzenia roszczenia, to nie powinien takiej sprawy przyjąć a jeżeli już się na to decyduje, to musi to być po jawnej informacji wobec klienta: ta sprawa moim zdaniem jest beznadziejna. Mogę zrobić wszystko żeby ją wygrać, nie mniej, jeżeli nawet tak się stanie, to będzie to dziełem przypadku – mówi Pagiński.
Wielu prawników wciąż przypomina bohatera słynnego filmu Olivera Stone "Wall Street" finansisty Geko, granego przez Michela Douglasa. Tak jak on wyznają zasadę, że greed is right, greed is good, greed works ( w chciwości nie ma nic złego, chciwość jest dobra, chciwość daje rezultaty). Problem w tym, że środowisko prawników, w którym zapewne dominują uczciwi i etyczni prawnicy, samo nie potrafi się oczyścić z „czarnych owiec”.
Jak się zabezpieczyć? Referencje!
Największym problemem dla biznesmena stojącego przed wyborem kancelarii jest uzyskanie informacji na jej temat. Co prawda, istnieją różne rankingi kancelarii prawniczych, choćby dziennika Rzeczpospolita, ale ich podstawową wadą jest to, że nic nie mówią o etyce, sumienności i uczciwości pracujących w nich prawników, a jedynie liczbie pracowników czy rocznych obrotach. To nienajlepsze kryteria, bo są kancelarie zrzeszające wielu bardzo przeciętnych prawników, a są i małe, za to z dwoma, trzema bardzo dobrymi. Brak jest też forum na którym można krytykować prawników lub sprawdzić opinie na ich temat tak jak np.: w przypadku niesumiennych przedsiębiorców.Dlatego najlepszym źródłem wiedzy są referencje. Trzeba o nie pytać. Każda szanująca się kancelaria powinna wskazać swoich klientów. W naszych umowach stosujemy zapis pozwalający nam informować klientów, kogo obsługujemy. Nie informujemy tylko, w jakim zakresie.
Jak płacić?
Najlepiej płacić niewielkie wpłaty zaliczkowe, zwłaszcza w przypadku nowych kancelarii i prawników, z którymi dopiero rozpoczynamy współpracę. Kwotę ogólną można rozbić na poszczególne etapy lub czynności prawne. Zaliczka jest jednak konieczna, bo każdy prawnik ponosi jednak koszty swojej działalności.
Dobrym rozwiązaniem dla wielu przedsiębiorców jest opłata zryczałtowana. – z własnej praktyki sądzę że najlepiej umówić się z prawnikiem na ryczałt a dodatkowe sprawy rozliczać na zasadzie „o dzieło”.
Nie jest dobra taka umowa z prawnikiem, która zakłada wyłącznie zapłatę za wykonaną pracę. Płacenie za godziny spędzone nad aktami sprawy i na sali rozpraw nie motywuje prawnika do zakończenia sprawy, wręcz przeciwnie. Co innego, jeżeli klient przesunie część honorarium jako dodatkowe wynagrodzenie od sukcesu za wygraną sprawę. Wówczas motywacja jest dużo większa a ochota do stosowania nieczystych „tricków” mniejsza.Jeżeli umawiamy się z klientem na „success fee”, wówczas stawka godzinowa jest mniejsza, zazwyczaj w wysokości pokrywającej koszty własne, zaś zyskiem jest właśnie owo wynagrodzenie od sukcesu..
Nie należy się jednak dziwić, jeżeli kancelaria zażąda depozytu uzgodnionego wcześniej „success fee”. To zrozumiałe, że chce zabezpieczy sposobów swój przyszły zysk. Zdarzają się również nieuczciwi klienci.
Na prośbę rozmówców, niektóre nazwiska zostały zmienione
0 komentarze:
Prześlij komentarz