Ktoś to wszystko podsumuje na użytek potomności. Ktoś bezinteresowny, może z pewnym doświadczeniem politycznym, ale nie uczestniczący w żadnej grze, ani prywatnej, ani publicznej. Nie mający przyjaciół ani nawet znajomych w polskiej ekipie rządowej. Poczekam. Dlatego przepełniają mnie inne uczucia niż Pawła Smoleńskiego po przeczytaniu książki Kapuścińskiego.
Zabieram głos, by razem z podobnie myślącymi wyrazić podziw obecnemu polskiemu dziennikarstwu. Osiągnęło niedostępną poprzednim pokoleniom potęgę. Zamieniwszy się w klasę polityczną, z pełną świadomością i satysfakcją objęło rządy nad atmosferą w kraju i nie tylko nad atmosferą, zawsze mając rację, decyduje o wszystkim, o ministrach i nastrojach, o przeszłości i przyszłości. Robi to z niegasnącą młodością – mimo czterdziestu, pięćdziesięciu lat życia ma ciągle wszystkiego lat kilkanaście, szczęśliwy wiek, kiedy w radosnym zadowoleniu ze swej niedorosłości za nic się nie odpowiada, a już najmniej za państwo. Państwo to heca, okazja do draki. Dlatego nasze dziennikarstwo robi tak wiele, by przybliżyć współczesnej Polsce jej rok 1933. Być może nawet polubiłoby polski rok 1933? Coś by się działo… Funkcjonująca nawet względnie poprawnie demokracja, mimo wszystkich swoich słabości jest z natury nudna.
Na marginesie perspektywy świata jako nieustannego, podtrzymywanego konfliktu zrodziło dziennikarstwo polskie niezależną z pozoru od polityki, choć najgłębiej w niej zanurzoną doktrynę sukcesu w mediach, nieledwie naukową doktrynę oglądalności poniektórych telewizji i czytelnictwa poniektórych gazet – „co dzień nowy konflikt”, „co dzień nowa awantura”, bo daje to wzrost słupków, ssących reklamy. Niczego innego się nie wymaga. Ta doktryna premiuje wrogość i ją hołubi. Z przyjemnościami tworzenia postaci politycznych (jak Leppera) i pogrążania ich, gdy fabuła wydarzeń proponuje taką atrakcję. To nie jakaś tam ambicja niedocenionych gwiazd intelektu i dziennikarstwa. To koncepcja. Sensacją nie może być wielkie osiągnięcie, ani wielki człowiek. Jeśli wielki człowiek, to co najwyżej skopany jak swego czasu Polański, skopany z satysfakcją poniżenia większych od siebie i – najogólniej – mówienia źle o innych. O wszelkich innych. Bo przecież nie ma niczego dobrego, wartego uznania. Pamiętam: kiedy Parlament Europejski obrał był Jerzego Buzka przewodniczącym, natychmiast usłyszeliśmy, że teraz to nie wybiorą nam Cimoszewicza. Przykrość za dobrą wiadomość. Słusznie. Zgodnie z doktryną. Jeśli komuś wydaje się, że media tchną kompleksami niezaspokojonej ambicji, myli się. Rządzą, a król musi mieć rację.
Ileż talentu w tej misji rozkładu! Reklamuje się, transmituje, akceptuje, przy pozorach obiektywizmu, ludzi i ugrupowania sabotujące państwo. Nie razi nikogo nachalna propaganda niezadowolenia – w kraju spokojnym, dość ustabilizowanym, mającym podstawy do zadowolenia z siebie, bo zmienił się w ciągu tylko ostatnich dziesięciu lat nie do poznania. Dziennikarstwo tej propagandzie towarzyszy swymi demonstracjami niezależności i siły. Potrafi być niezależne, nawet od zdrowego rozsądku. To sztuka zrobić z Polski kraj, który pewnemu wybitnemu pisarzowi zdaje się „neurotycznym”. Przemalować ją na smutno i nieudolnie – jakże świetnie to wychodzi, malarstwo polityczne wysokiej klasy! Tylko tej miary dziennikarstwo może otwarcie dążyć do obalenia legalnie wybranego rządu, bo mu się znudził – i nie bez perwersyjnego dreszczu rozkoszy obwieszczać, że partii rządzącej spadają oceny w sondażach, bo to publiczności i owa partia, i premier, i rząd się znudziły. Nie trzeba wiele do skuteczności: dosyć na to szczuć przeciw rządowi, podminowywać jego powagę, bo to rząd nie tej formacji, która chciałaby rządzić, a te, które chcą rządzić, robią słupki. Nie pyta się fachowców, co z czym zrobić, wystarczy rządowi objawiać lekceważenie i poczucie wyższości tych, którzy wiedzą lepiej. Łatwo tu wiedzieć lepiej, to taki rząd, że nawet smarkata panienka czy smarkaty młodzian są dostatecznie kompetentni, by podsumować ministra, traktować go z góry, dyskwalifikować, odwoływać i mianować, zadając jako pierwsze pytanie, czy ma Pan, Pani, zamiar odejść, czy Pana, Panią, premier zwolni. Nie trzeba wskazywać, jakie to reformy należałoby podjąć. Starczy triumfalnym tonem zarzucać rządowi, że ich nie robi. I to bardzo sprawnie idzie. Wyrazy uznania.
Ze sfery działalności samorządów należy wedle tej strategii beztroskiej zabawy państwem reklamować tylko to, co się nie udało; innych sensacji prawie być nie ma. Wprost nie wypada pokazywać ludzi wybitnych, zarówno młodych, jak zwycięzcy światowych wielkich zawodów konstrukcji rakietowych, czy ludzi starszych jak ci, którzy wychowali wspaniałych polskich informatyków – być może bowiem pobudzi to niezdrowe ambicje innych, by im dorównać, i będzie trzeba pracochłonnego zbierania informacji o tym, jak doszli do swych sukcesów. Z kraju, w którym 70% obywateli czuje się ludźmi szczęśliwymi, z kraju, budzącego międzynarodowe uznanie, można, jak powyżej, wspólnym, nawet nie za bardzo zorganizowanym wysiłkiem zrobić kraj auto-degradacji. Tak otwiera się drogę do leczenia jej projektami ustrojowymi ludzi o mentalności na pół faszystowskiej – takich, którzy nie reagują na hitlerowskie zachowania swoich zwolenników, niby to narodowców, ba, nawet bronią ich ulicznej i stadionowej przemocy. Kiedy bezczelny watażka, nie reprezentujący w pełni nawet tych 5 % pracujących Polaków, członków związków zawodowych, ogłasza program godny Sturmabteilungen, że panowanie na ulicy pozwoli obalić rząd – można się tylko cieszyć taką samorodną sensacją. Nie trzeba się napracować nad jej wprawieniem w życie.
Nie ma po co zastanawiać się nad możliwą powszechną edukacją demokratyczną i społeczną poprzez media publiczne, poprzez gazety, bo to nie ich interes. Najmniej kosztuje, a koszty się liczą, skupienie się na teatrze władzy, najłatwiej dostępnym, najmniej wymagającym, z atrakcjami walki szybkiej, łatwej i nieprzyjemnej. W obrębie zaś klasy politycznej wszystko uchodzi, wszystko się wybacza i wszystko szybko się zapomina – jak operację „Romeo” czy zmazanie odcisków palców na broni, od której zginęła Barbara Blida. W tym brudnym morzu nawet nie trzeba umieć pływać, ryba sama siebie w zębach przynosi.
Domyślam się, że to się ma źle skończyć. Ależ to będzie dopiero pełna atrakcja medialna! Więc im gorzej, tym lepiej. Potem zaś następcy zamkną pysk mediom. A wtedy zamiast chwały, że obaliliśmy ustrój nie do obalenia, zostanie nam przynajmniej pasjonująca walka o demokrację poprzez gazety w drugim obiegu. Bo tak dobrze będzie, że nie do wytrzymania.
Stefan Bratkowski / Studio Opinii
0 komentarze:
Prześlij komentarz