.

.
Home » , » Stefan Bratkowski: Tak dobrze będzie, że nie do wytrzymania

Stefan Bratkowski: Tak dobrze będzie, że nie do wytrzymania

Written By Anna Lesack on poniedziałek, 27 maja 2013 | 02:18



Ktoś to wszystko pod­su­muje na uży­tek potom­no­ści. Ktoś bez­in­te­re­sowny, może z pew­nym doświad­cze­niem poli­tycz­nym, ale nie uczest­ni­czący w żad­nej grze, ani pry­wat­nej, ani publicz­nej. Nie mający przy­ja­ciół ani nawet zna­jo­mych w pol­skiej eki­pie rzą­do­wej. Pocze­kam. Dla­tego prze­peł­niają mnie inne uczu­cia niż Pawła Smo­leń­skiego po prze­czy­ta­niu książki Kapuścińskiego.



 








Zabie­ram głos, by razem z podob­nie myślą­cymi wyra­zić podziw obec­nemu pol­skiemu dzien­ni­kar­stwu. Osią­gnęło nie­do­stępną poprzed­nim poko­le­niom potęgę. Zamie­niw­szy się w klasę poli­tyczną, z pełną świa­do­mo­ścią i satys­fak­cją objęło rządy nad atmos­ferą w kraju i nie tylko nad atmos­ferą, zawsze mając rację, decy­duje o wszyst­kim, o mini­strach i nastro­jach, o prze­szło­ści i przy­szło­ści. Robi to z nie­ga­snącą mło­do­ścią – mimo czter­dzie­stu, pięć­dzie­się­ciu lat życia ma cią­gle wszyst­kiego lat kil­ka­na­ście, szczę­śliwy wiek, kiedy w rado­snym zado­wo­le­niu ze swej nie­do­ro­sło­ści za nic się nie odpo­wiada, a już naj­mniej za pań­stwo. Pań­stwo to heca, oka­zja do draki. Dla­tego nasze dzien­ni­kar­stwo robi tak wiele, by przy­bli­żyć współ­cze­snej Pol­sce jej rok 1933. Być może nawet polu­bi­łoby pol­ski rok 1933? Coś by się działo… Funk­cjo­nu­jąca nawet względ­nie popraw­nie demo­kra­cja, mimo wszyst­kich swo­ich sła­bo­ści jest z natury nudna.



Na mar­gi­ne­sie per­spek­tywy świata jako nie­ustan­nego, pod­trzy­my­wa­nego kon­fliktu zro­dziło dzien­ni­kar­stwo pol­skie nie­za­leżną z pozoru od poli­tyki, choć naj­głę­biej w niej zanu­rzoną dok­trynę suk­cesu w mediach, nie­le­d­wie naukową dok­trynę oglą­dal­no­ści ponie­któ­rych tele­wi­zji i czy­tel­nic­twa ponie­któ­rych gazet – „co dzień nowy kon­flikt”, „co dzień nowa awan­tura”, bo daje to wzrost słup­ków, ssą­cych reklamy. Niczego innego się nie wymaga. Ta dok­tryna pre­miuje wro­gość i ją hołubi. Z przy­jem­no­ściami two­rze­nia postaci poli­tycz­nych (jak Lep­pera) i pogrą­ża­nia ich, gdy fabuła wyda­rzeń pro­po­nuje taką atrak­cję. To nie jakaś tam ambi­cja nie­do­ce­nio­nych gwiazd inte­lektu i dzien­ni­kar­stwa. To kon­cep­cja. Sen­sa­cją nie może być wiel­kie osią­gnię­cie, ani wielki czło­wiek. Jeśli wielki czło­wiek, to co naj­wy­żej sko­pany jak swego czasu Polań­ski, sko­pany z satys­fak­cją poni­że­nia więk­szych od sie­bie i – naj­ogól­niej – mówie­nia źle o innych. O wszel­kich innych. Bo prze­cież nie ma niczego dobrego, war­tego uzna­nia. Pamię­tam: kiedy Par­la­ment Euro­pej­ski obrał był Jerzego Buzka prze­wod­ni­czą­cym, natych­miast usły­sze­li­śmy, że teraz to nie wybiorą nam Cimo­sze­wi­cza. Przy­krość za dobrą wia­do­mość. Słusz­nie. Zgod­nie z dok­tryną. Jeśli komuś wydaje się, że media tchną kom­plek­sami nie­za­spo­ko­jo­nej ambi­cji, myli się. Rzą­dzą, a król musi mieć rację.



Ileż talentu w tej misji roz­kładu! Rekla­muje się, trans­mi­tuje, akcep­tuje, przy pozo­rach obiek­ty­wi­zmu, ludzi i ugru­po­wa­nia sabo­tu­jące pań­stwo. Nie razi nikogo nachalna pro­pa­ganda nie­za­do­wo­le­nia – w kraju spo­koj­nym, dość usta­bi­li­zo­wa­nym, mają­cym pod­stawy do zado­wo­le­nia z sie­bie, bo zmie­nił się w ciągu tylko ostat­nich dzie­się­ciu lat nie do pozna­nia. Dzien­ni­kar­stwo tej pro­pa­gan­dzie towa­rzy­szy swymi demon­stra­cjami nie­za­leż­no­ści i siły. Potrafi być nie­za­leżne, nawet od zdro­wego roz­sądku. To sztuka zro­bić z Pol­ski kraj, który pew­nemu wybit­nemu pisa­rzowi zdaje się „neu­ro­tycz­nym”. Prze­ma­lo­wać ją na smutno i nie­udol­nie – jakże świet­nie to wycho­dzi, malar­stwo poli­tyczne wyso­kiej klasy! Tylko tej miary dzien­ni­kar­stwo może otwar­cie dążyć do oba­le­nia legal­nie wybra­nego rządu, bo mu się znu­dził – i nie bez per­wer­syj­nego dresz­czu roz­ko­szy obwiesz­czać, że par­tii rzą­dzą­cej spa­dają oceny w son­da­żach, bo to publicz­no­ści i owa par­tia, i pre­mier, i rząd się znu­dziły. Nie trzeba wiele do sku­tecz­no­ści: dosyć na to szczuć prze­ciw rzą­dowi, pod­mi­no­wy­wać jego powagę, bo to rząd nie tej for­ma­cji, która chcia­łaby rzą­dzić, a te, które chcą rzą­dzić, robią słupki. Nie pyta się fachow­ców, co z czym zro­bić, wystar­czy rzą­dowi obja­wiać lek­ce­wa­że­nie i poczu­cie wyż­szo­ści tych, któ­rzy wie­dzą lepiej. Łatwo tu wie­dzieć lepiej, to taki rząd, że nawet smar­kata panienka czy smar­katy mło­dzian są dosta­tecz­nie kom­pe­tentni, by pod­su­mo­wać mini­stra, trak­to­wać go z góry, dys­kwa­li­fi­ko­wać, odwo­ły­wać i mia­no­wać, zada­jąc jako pierw­sze pyta­nie, czy ma Pan, Pani, zamiar odejść, czy Pana, Panią, pre­mier zwolni. Nie trzeba wska­zy­wać, jakie to reformy nale­ża­łoby pod­jąć. Star­czy trium­fal­nym tonem zarzu­cać rzą­dowi, że ich nie robi. I to bar­dzo spraw­nie idzie. Wyrazy uznania.



Ze sfery dzia­łal­no­ści samo­rzą­dów należy wedle tej stra­te­gii bez­tro­skiej zabawy pań­stwem rekla­mo­wać tylko to, co się nie udało; innych sen­sa­cji pra­wie być nie ma. Wprost nie wypada poka­zy­wać ludzi wybit­nych, zarówno mło­dych, jak zwy­cięzcy świa­to­wych wiel­kich zawo­dów kon­struk­cji rakie­to­wych, czy ludzi star­szych jak ci, któ­rzy wycho­wali wspa­nia­łych pol­skich infor­ma­ty­ków – być może bowiem pobu­dzi to nie­zdrowe ambi­cje innych, by im dorów­nać, i będzie trzeba pra­co­chłon­nego zbie­ra­nia infor­ma­cji o tym, jak doszli do swych suk­ce­sów. Z kraju, w któ­rym 70% oby­wa­teli czuje się ludźmi szczę­śli­wymi, z kraju, budzą­cego mię­dzy­na­ro­dowe uzna­nie, można, jak powy­żej, wspól­nym, nawet nie za bar­dzo zor­ga­ni­zo­wa­nym wysił­kiem zro­bić kraj auto-degradacji. Tak otwiera się drogę do lecze­nia jej pro­jek­tami ustro­jo­wymi ludzi o men­tal­no­ści na pół faszy­stow­skiej – takich, któ­rzy nie reagują na hitle­row­skie zacho­wa­nia swo­ich zwo­len­ni­ków, niby to naro­dow­ców, ba, nawet bro­nią ich ulicz­nej i sta­dio­no­wej prze­mocy. Kiedy bez­czelny watażka, nie repre­zen­tu­jący w pełni nawet tych 5 % pra­cu­ją­cych Pola­ków, człon­ków związ­ków zawo­do­wych, ogła­sza pro­gram godny Stur­mab­te­ilun­gen, że pano­wa­nie na ulicy pozwoli oba­lić rząd – można się tylko cie­szyć taką samo­rodną sen­sa­cją. Nie trzeba się napra­co­wać nad jej wpra­wie­niem w życie.



Nie ma po co zasta­na­wiać się nad moż­liwą powszechną edu­ka­cją demo­kra­tyczną i spo­łeczną poprzez media publiczne, poprzez gazety, bo to nie ich inte­res. Naj­mniej kosz­tuje, a koszty się liczą, sku­pie­nie się na teatrze wła­dzy, naj­ła­twiej dostęp­nym, naj­mniej wyma­ga­ją­cym, z atrak­cjami walki szyb­kiej, łatwej i nie­przy­jem­nej. W obrę­bie zaś klasy poli­tycz­nej wszystko ucho­dzi, wszystko się wyba­cza i wszystko szybko się zapo­mina – jak ope­ra­cję „Romeo” czy zma­za­nie odci­sków pal­ców na broni, od któ­rej zgi­nęła Bar­bara Blida. W tym brud­nym morzu nawet nie trzeba umieć pły­wać, ryba sama sie­bie w zębach przynosi.



Domy­ślam się, że to się ma źle skoń­czyć. Ależ to będzie dopiero pełna atrak­cja medialna! Więc im gorzej, tym lepiej. Potem zaś następcy zamkną pysk mediom. A wtedy zamiast chwały, że oba­li­li­śmy ustrój nie do oba­le­nia, zosta­nie nam przy­naj­mniej pasjo­nu­jąca walka o demo­kra­cję poprzez gazety w dru­gim obiegu. Bo tak dobrze będzie, że nie do wytrzymania.



Stefan Bratkowski / Studio Opinii












Share this article :

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Support : Creating Website | Johny Template | Mas Template
Copyright © 2011. 2 - All Rights Reserved
Template Created by Creating Website Published by Mas Template
Proudly powered by Blogger