W pasie nadmorskim od Chłapowa po kraniec Mierzei Wiślanej zalegają złoża bursztynu warte prawie miliard dolarów. Tym majątkiem nikt się nie interesuje. Prawie nikt.
Umowa jest taka. Patrzę, nie włażę pod nogi, nie pytam za wiele. Imiona, nazwiska zachowuję dla siebie. Nie piszę skąd są i komu sprzedają towar. I żadnych zdjęć. W razie czego, nie znamy się. Przynajmniej oni mnie. Wyruszamy przed północą.
Niebieska ziemia
Krzysiek nie jest zachwycony moją obecnością, Rafał chyba też, ale nie daje tego poznać. Częstuje fajkami. Od czterech lat pracują razem. Ufają sobie. Obaj boją się, że gdy inni zobaczą, że wzięli obcego, przestaną ufać im. Zgodzili się na moje towarzystwo, bo znajomy prosił. Mieli jakiś dług. Zmierzcha. Jedziemy zdezelowanym polonezem truckiem do lasu kilka kilometrów przed Piaski. Na pace telepie się stara pompa, kanister z benzyną, cztery węże od szambiarki, kilkumetrowe aluminiowe sztyce, kawał blachy i siatka. kiedyś chowali je w lesie, ale raz komuś się przydały i teraz wola ryzykować. Sama pompa kosztuje 2 tys. Chłopcy palą Fajranty. Moje płuca wołają o litość.
- Jak zobaczysz innych, że kopia, to się nie pokazuj, a już broń boże nie leż do nich i nie wypytuj. Tu obcych nie lubią – instruuje Rafał.
- To spierdalaj w las. Długo cię gonić nie będą. Jeżeli w ogóle.
Minęło jakieś półgodziny, jesteśmy na miejscu. Las. Idziemy kilka metrów w stronę zatoki, w trzciny. Chwile krążymy. Potykam się o jakieś doły i zagłębienia. W końcu wpadam po pas w dziurę. Klnę siarczyście, bo w ciemności gówno widać.
- Zapomniałem ostrzec. Tu pełno takich niespodzianek. Nie my pierwsi tu pompujemy – ostrzega po nie czasie Rafał. Krzysiek patrzy z politowaniem jak wypełzam z dołu. Wiem co myśli i jestem mu wdzięczny, że tego nie mówi. Chwile krążymy w kółko. W końcu zapada decyzja: tu.
- Czemu właśnie tu?
- Burek lubi piasek, nie glinę. I woda blisko.
Chłopcy zabierają się do roboty. Nawet sprawnie im to idzie. Widać wieloletnią rutynę. Gdy Rafał ciągnie wąż do wody, Krzysiek wycina polankę wśród trzcin, kopie płytki dół i ustawia w nim blaszaną przegrodę. Do końcówki węża mocuje sztyce i osadza aluminiową rurę. Trzymając ją z całych sił, daje Rafałowi znak, że może już odpalić motopompę. Rozlega się ogłuszający warkot. Silnik Forda hałasuje tak niemiłosiernie, że słychać go chyba w Gdańsku. Jakim cudem nikt go nie słyszy? Po chwili z rury zaczyna walić silny strumień wody, którego ciśnienie z łatwością rozmywa piasek, tworząc w ziemi coraz głębszą dziurę. Jak dotrze na głębokość 4-5 metrów, czyli do poziomu, na którym zazwyczaj znajduje się pokład bursztynu, zaczną się emocje. Czyli za godzinę – półtorej. Jak dobrze pójdzie?
Zapalmy po Fajrancie.
- To wasz patent z tym wymywaniem?
- Wszyscy tak robią. Inaczej się nie da. Łopatą się nie opłaca, bo to, co wykopiesz przez pól nocy, woda pod ciśnieniem wypłucze w godzinę.
- To metoda hydrotechniczna. Tak się płucze nawet do 7-8 metrów, ale wtedy trudno o duże bryły. Są za ciężkie i trudno je podnieść na powierzchnię przy takim ciśnieniu jak z motopompy, a czegoś większego nie da się tu przywlec – mądrzy się Krzysiek.
- Skąd wiecie gdzie płukać?
- Wszystko jedno gdzie, byle był piasek a nie glina. Tu wszędzie jest bursztyn, całe pokłady, setki ton tylko się do nich dostać trudno – wzdycha Krzysiek.
Wszyscy wzdychamy. Ma rację, stoimy na bursztynie. Od Chłapowa u nasady Półwyspu helskiego po półwysep Sambia rozciąga się największe na świecie złoże bursztynu. Zalęgają od kilku do kilkuset metrów pod ziemią, w osadach czwartorzędowych, zwłaszcza w jednym z nich, najbardziej bursztynonośnym określanym przez geologów jako „niebieska ziemia”. W metrze sześciennym jest od 45 do 2677 g bursztynu. Czemu niebieska, tego nikt nie wie.
Największe polskie złoże znajduje się w rejonie Karwi - Chłapowa. Jest identyczne jak to na Półwyspie Sambijskim. Jego zasoby szacuje się na ok. 650 tys. ton. Ale bursztyn leży tam na głębokości ok. 100 metrów. Ponoć budowanie kopalni odkrywkowej opłaca się, jeśli złoże zalega płytko, na głębokości nie więcej niż 50 metrów. Tak jak w Stogach czy Sztutowie. Dlatego od biedaszybów bursztynników aż roi się w tej części Pomorza a nie u nasady Półwyspu Helskiego.
- Kiedyś takim Eldorado były wydmy między Wisłoujściem a Stogami. Ludzie tam jak do normalnej pracy chodzili. Ilu się pobudowało, samochody pokupowało. Przyjechała mafia i powiedziała: albo won albo pracujecie dla nas. Policja ich nie ruszała.
- Jaka mafia?
- Mafia, ważne jaka? Chyba ludzie "Harcerza" z Gdańska.
- Wiele lat temu był w Stogach były nawet wojny o bursztyn. Przecież „Tygrys” to na bursztynie się dorobił. Dzisiaj już spokojniej, nie ma takiej gorączki jak przed laty
- Co za Tygrys?
- Mieszkał w Stogach. Mówili o nim nawet Król Stogów
- Czemu więc wy nie kopiecie w Eldorado?
- Wody mało, chętnych wielu
Rafał na chwilę wyłącza pompę. Nadsłuchujemy. W oddali słychać jednostajne mruczenie, chwilę później kolejne. Nie jesteśmy sami.
Bryła jak jaja buhaja
Pierwsza w nocy. Wypłukaliśmy prawie 6 metrową dziurę. Rafał bierze sztyce i bada dno. Ledwo sięga. Krzysiek trzymając wąż przygląda się badawczo wodzie kłębiącej się w jamie.
- Kurwa, nic nie czuje!
Pompuje od lat i potrafi wyczuć uderzające o rurę duże bryły bursztynu, które nie mogą wydostać się na powierzchnię.
- Miękko – dodaje Rafał znad sztycy.
Gdyby było „twardo” mieliby dobrą noc, bo to oznacza, że trafili na żyłę bursztynu, twardą i jednolitą, którą może skruszyć tylko wysokie ciśnienie wody. Woda wyrzuciłaby duże bryły na powierzchnię. A tak, nie jest dobrze. To widać po minach.
- Nie ma co dalej pompować, szkoda juchy. I tak mało zostało. Zarzucamy – decyduje Krzysiek.
Rafał sięga po siatkę i nadstawia pod strumień wody. Po chwili siatka zapełnia się kawałkami bursztynu. Bursztyn jest lżejszy od wody, więc wypływa na powierzchnię, wraz z pompowaną wodą, wraz z piskiem i różnościami zalegającymi na tej samej głębokości. Krzysiek przebiera rękoma w siatce. Bursztynowe grudki są niewielkie, może wielkości dropsa, największa ma rozmiary piłeczki pingpongowej. Reszta to żwir, sieczka, płaszczaki, topik, koralówka, słowem drobne kawałki pierścionków, których może uda się wystrugać koraliki, mały krzyżyk albo oczko do pierścionka. W najgorszym wypadku pójdzie na „Bursztynówkę”.
Składamy majdan. Na dzisiaj koniec. Mało ropy w pompie. Nie opłaca się już otwierać nowej dziury.
- W lesie na Stogach, w zeszłym miesiącu chłopaki wyciągnęli bryłę wartą tysiaka. Była wielka jak jaja buhaja. Tysiaka w jedną noc – mówi Krzysiek, składając sztycę.
Zazdroszczą. Od miesiąca nie znajdują nic poza „piłeczkami pingpongowymi”. W oddali wciąż słychać mruczenie pomp.
Wracamy
Dobry bursztyn to bryła, jednolita, bez śladu pęknięcia. Trudno o taką, dlatego tyle za takie płacą.
- Ile?
- Półtora, dwa tysiaki za kilo
- A za taki na plaży?
- Na lizaka ci nie starczy
- Ludzie zbierają
- To huj nie bursztyn, małe, powżerane kawałki, dobre na nalewkę albo pamiątkę z wakacji. Nikt takiej drobnicy nie skupuje, bo i po co. Co z tego zrobić, koraliki?
- A ile dostaniemy za te bryłki – pytam wskazując na kilka kawałków żółtego bursztynu wielkości dwuzłotówki i kilka rozmiarów piłeczki pingpongowej.
- My? – śmieje się Rafał, po czym rachuje coś w głowie i rzuca – jakieś trzy stówy i to po znajomości. Starczy na paliwo i browar.
- Kto to kupi?
- Pośrednik. Jest ich tu sporo. W samych Stogach kilkunastu, w Wislince, Sobieszewie, Sztutowie, Jantarze. My mamy swojego, co nie oszuka. Większość to cwaniaki, trzeba się targować. Za bryłkę wartą 1000 złotych potrafią krzyknąć 500 - Rafał.
Ci z kolei odsprzedają Jubilerom, których na Pomorzu jest prawie tysiąc. W samym Gdańsku jest ponad czterystu. Handlują przy Długim Targu legalnie, płacąc państwu podatki. Nikt ich nie pyta skąd mają bursztyn, choć wiadomo, że albo z przemytu albo od kłusowników. Innego źródła nie ma.
- Ile zazwyczaj wyciągacie?
- Jak się trafiło na żyłę to i 5 tysięcy w jedną noc – mówi Rafał
- To czemu nie płuczecie tej żyły. Skończyła się? – pytam
- Żyła nie, woda tak. Bez wody nie wypłuczesz a nie każdy może rów wykopać koparką, bo to kosztuje – tłumaczy Rafał.
Po robocie
Jesteśmy z powrotem. Polonez parkuje w szopie. Rafał na chwilę znika gdzieś z woreczkiem dzisiejszych bursztynów. Wraca już bez niego. Zapraszają na kawę. Mały parterowy domek pamięta czasy budowniczych Gdyni. W środku czysto i schludnie. Nowe meble, wieża Sharpa, DVD, telewizor ozdobiony haftowaną serwetką. Na nim obrazek Ojca Świętego. Nie jedyny w pokoju. Na półce z książkami, obok „tygrysków” i kilku Harlekinów stare lektury szkolne. Jest nawet "Puc, Bursztyn i goście". A na samym środku: Bursztynowa komnata Stevea Berriego i Samoleczenie bursztynem Teresy Stąpór. Domownicy śpią. Siadamy w kuchni. Szklanki w metalowych koszyczkach zapełniają się mocną czarną kawą.
Pytam, dlaczego w nocy kopią. Rafał twierdzi, że tak bezpieczniej, mniej oczu widzi.
- Ale ruscy idą na całego i normalnie w biały dzień kopią, czasem nawet na samej plaży. U nich bursztynu to po pachy. Gdzie nie wykopiesz to kubełek, dwa w kilka godzin. Jeden dzień i masz tyle, co mu tu wystrugamy przez miesiąc. I nie jakieś tam grudki, tylko porządne buły – mówi Krzysiek.
- Ale my przynajmniej zachowujemy pozory przyzwoitosci – żartuje Rafał.
Kawa ostygła, fusy opadły. Chłopcy pytają, co tam w Warszawie słychać. Opowiadają o Warszawiaku, który z wykrywaczem łaził po wydmach w poszukiwaniu bursztynów. Śmieją się. Zmieniam temat. Pytam, od kiedy kopią bursztyn.
- Od zawsze – śmieje się Rafał.
- Siedząc na złocie trudno myśleć o hodowaniu świń – dorzuca Krzysiek.
- Jak byłem mały to już chodziłem na hałdy i zbierałem drobnicę. Potem sprzedawałem ją turystom na plaży. Czasem pomagałem kopaczom. Potem sam kopałem. Tu każdy kopie, ale nie każdy ma szczęście. Ci, którym się udało, pobudowali sobie domy, pokupowali samochody, sklepy otworzyli. Czasem wystarczy fart, kilka nocy w dobrym miejscu – mówi Rafał.
- Jedni, co znajdą i sprzedadzą to przejadają, mądrzy inwestują, w pompy, węże. Potem już nie kopią, bo dla nich kopią. Zakładają spółdzielnię, w której ludzie pracują za stałą kasę albo za procent. We wsi jest takich wielu. Sam tak kiedyś pracowałem, za 800 złotych miesięcznie, na czarno, za Kątami Rybackimi. Co znalazłem oddawałem szefowi. Czasem aż serce bolało, jak wypłukałem bryłkę wielkości pięści, wartą tysiaka – wspomina Krzysiek.
Kopalina pardoksu
Miejscowi policjanci znają bardzo dobrze proceder wymywania bursztynu. W końcu są miejscowi. Wiedzą, kto i gdzie najczęściej kopie. To tajemnica poliszynela. za rękę łapią niewielu, przed sąd doprowadzają może kilku, sąd skazuje rzadko.
- Wymywanie bursztynu w biedaszybach było i jest i pewnie będzie. Zgłoszeń mamy niewiele. Ukarać można jedynie, gdy się złapie delikwenta na gorącym uczynku. Tyle, że bursztynnicy kopią przeważnie w nocy, w lesie, nie widać ich, nie ma zgłoszeń – twierdzi sierżant Piotr Doda, kierownik posterunku policji w Stegnie.
- Udaje się złapać?
- Bardzo rzadko. Często trafiamy na sprzęt ukryty w lesie, ale oczywiście nikt się do niego nie przyznaje – mówi Doda.
- Mieszkańcy donoszą na tych, co kopią?
- Raczej nie, wie pan jak to jest, koszula bliższa ciału. Nawet jak próbujemy ich nakryć to nie na wiele to się zdaje. Przeważnie stawiają kogoś na czujce, zanim się do lasu wjedzie to już wiadomo, co się święcie, a w lesie to widać i słuchać z daleka. Mizerne szanse
- A jak złapiecie to co?
- Mamy teraz taka sprawę. Podczas kontroli drogowej znaleźliśmy u klienta pół kilo bursztynu. Nie chce powiedzieć skąd go ma? – twierdzi policjant.
Obaj wiemy skąd miał bursztyn. Są tylko dwie możliwości: przemyt z Kaliningradu albo biedaszyby. Zapewne „ściemni”, że zebrał na plaży. I wyjdzie z tego. Samo posiadanie bursztynu nie jest karalne, tylko jego wydobycie. Ale i tu tkwi paradoks.
Kopanie bursztynu jest jedynie wykroczeniem ściganym przez sąd grodzki jeszcze na podstawie starego przepisu Rady Narodowej Elbląga o utworzeniu parku krajobrazowego Mierzeja Wiślana i ustawie o ochronie środowiska. Przepis mówi o zakazie wydobywania bursztynu w parku i otulinie. Czyli wszędzie tam gdzie powstają biedaszyby. A poza nią? Według prawa – można. Tyle ze poza otuliną parku krajobrazowego bursztyn jest głęboko.
- Zastanawialiśmy się czy nie ścigać kopaczy na podstawie prawa górniczego i geologicznego, ale jest pewien szkopuł. Prawo zabrania nielegalnego wydobywania kopalin, ale nie precyzuje czy jest nią bursztyn. Pytałem o to prawników, twierdzą, że nią nie jest – twierdzi sierżant Doda.
Bursztyn to nic innego jak skamieniała żywica. Jej wiek ocenia się na 40-50 milionów lat. Nazwę zawdzięcza Niemcom. Teutonska fantazja podpowiadała im że jest to „kamień, który się pali” czyli bernstein. Grecy nazywali go elektronem (świecący, błyszczący). Rzymianie, którzy lubowali się w bursztynie nazywali go, lyncurium czyli mocz rysia, bo według legendy legendy złocisty kamień powstał ze skamieniałego moczu tego drapieżnika. Inna łacińska nazwa sukcynit pochodzi od succinum - sok, żywica drzewna. Bursztyn występuje u wybrzeży Morza Bałtyckiego i Północnego. Najbardziej ceniony przez jubilerów bursztyn bałtycki zwany jest sukcynitem. Bursztyn tworzy nieregularne bryłki. Największa znaleziona bryła bursztynu bałtyckiego waży 9,75 kg. Najczęściej spotykany jest bursztyn żółty, rzadsze są odmiany bezbarwne, czerwone, zielonkawe, a ich przejrzystość zależy od zawartości drobnych pęcherzyków powietrza. Największy znaleziony dotychczas okaz waży 15,25 kilograma, nazywa się Burma Amber i jest przechowywany w Muzeum Historii Przyrody w Londynie
0 komentarze:
Prześlij komentarz