To miał być wywiad o inwestycjach Atlasa. Od początku jednak nie szło dobrze, czyli od momentu kiedy nieopacznie padło pytanie o Afrykę. Roman Rojek, zamiast o inwestycjach zaczął wspominać... Etiopię. Wkrótce dołączył Mariusz Jurkowski. Dalej było już tylko gorzej...
Gdzie Roman Rojek, jeden z trzech założycieli Atlasa zostawił serce? Nie pamięta, czy była to Namibia, Rwanda czy Tanzania. A może Etiopia? Na pewno gdzieś w Afryce.
- No jasne, że w Etiopii! – Przyznaje Rojek, ale po chwili marszczy czoło. Bo Mariusz Jurkowski ( również jeden z trzech założycieli Atlasa) zbija go z tropu:
- Ale to nie jest Kenia? – pyta z głupia frant.
- Nieee, stanowczo! Tam chyba nie żują czatu – mówi Rojek.
Etiopie zna nie gorzej niż Trójmiasto. Ileż razy do niej wracał, ileż kilometrów bezdroży przemierzył w upapranej błotem terenowej Toyocie, ileż wrażeń i emocji…
- Zakochany jest w niej pod balkon – kwituje Jurkowski, stawiając na stole obanderolowaną pamiątkę z Egiptu do złudzenia przypominającą Johny Walkera. Nie dane nam jednak będzie zaznać specyficznego zapewne smaku egipskiej whisky, gdyż Jurkowski kontynuuje:
- Roman był chyba wszędzie za wyjątkiem Seszeli. A ja tam byłem i widziałem specjalną palmę, pod którą zakochani robią sobie fotki. Ma owoce o sprośnych kształtach, kobiecych ud. Jak one się nazywają… - zastanawia się przez dłuższą chwilę Jurkowski.
Ale wracając do Etiopii…
- Nie, w Etiopii nie ma takich palm. One są tylko na Seszelach. Stąd tytuł naszej książki „Etiopia w 21 dni” (którą Rojek wytargał właśnie z szafy). Tyle czasu można ich szukać i się nie znajdzie – tłumaczy Rojek.
- Podobnie jak kangurów – wtrąca Jurkowski.
- To prawda. Są za to wydrążone w skałach świątynie, ale czy warto o nich mówić skoro tak świetnie przedstawiliśmy je w naszej książce? – zastanawia się Rojek.
Pełnej własnych fotografii i niebanalnych opisów. Ale czemu właśnie Etiopia? Kraina chudych ludzi, much ce-ce, Hajle Sellasje, głodu i biedy?
- Nawet plaż tam nie ma odkąd istnieje Erytreja. Nasz pierwszy wyjazd do Etiopii był dziełem przypadku. Gdzieś musieliśmy się podziać we wrześniu a znajome biuro podróży poleciło nam Etiopię ( Jurkowski dodaje, że tak naprawdę to chodziło o pieczątkę w paszporcie, żeby znajomi zzielenieli z zazdrości). Ale drugi był już pogłębieniem pierwszego. Pomogliśmy jednemu z miejscowych przewodników założyć biuro turystyczne i nawiązać pierwsze kontakty. Nazwał je diversity (ang. różnorodność) – słowo, które idealnie określa Etiopię. Z jednej strony jest niemalże zalakowana kultura chrześcijańska, z obrządkiem niezmiennym od stuleci, z drugiej zaś – ludy na południu kraju, niemal nietknięte cywilizacją. A pośrodku szaleją Chińczycy budujący trzypasmowe autostrady z jednego końca kraju na drugi. Etiopia widziana przez pryzmat stereotypu ni jak ma się do prawdziwej, bo wiecznie coś przybysza zaskakuje… – opowiada Rojek.
- Jak w Namibii – wtrąca Jurkowski.
- Taaak, cóż to za kraj! Wprawdzie w książce nawet nie otarliśmy się o Mamibię… - Rojek podchwytuje wątek.
Mamibię?
- My mamy znajomego, który już piąty raz był na polowaniu w Namibii i wciąż przekręca nazwę. Nawet się założyliśmy o Johny Wadera, czy po szóstym polowaniu zorientuje się, że ten kraj zupełnie inaczej się nazywa – tłumaczy Jurkowski.
Ale wracając do Etiopii…
- ...Namibię znamy dobrze, nie tylko z okien samolotu. Nasz przewodnik miał wielką farmę, którą chciał sprzedać i wyjechać z Afryki. Farma wielka jak Mazowsze, 160 km kwadratowych, z domem, basenem, przydomowym lotniskiem i dwoma cesnami. Wydawałoby się że majątek, tymczasem nie dostałby więcej niż jakieś 1,5 mln złotych. Pytał czy za te pieniądze mógłby coś kupić w Polsce. Szukaliśmy mu czegoś na Mazurach, ale za takie pieniądze… no, niestety, musi zostać w Afryce. No, to tyle o Namibii. O czym to mówiliśmy? – mówi Rojek.
Teoretycznie, wciąż o Etiopii.
- Acha, z kolei w RPA, o której nie napisałem jeszcze żadnej książki, stałym punktem wycieczek jest wizyta w sklepie ze złotem. Pamiętam, jak w Johannesburgu zawieźli nas do jubilera… wpierw oddział policji zrobił szpaler, dopiero potem wypuścili nas z autokaru żebyśmy przeszli kilka metrów do sklepu. Z kolei w Pretorii widziałem jak dziewczyna robiła zdjęcia na statywie a za nią stał wartownik z karabinem i czujnym wzrokiem. Dzięki niemu wróciła z aparatem.
Najlepsza historia była w parku Krugera, dwóch Japończyków … - mówi Rojek.
- To nie Etiopia… - szepce mu Jurkowski.
- Jurkowski ma rację - potwierdzam
- Oczywiście że nie! Etiopia to różnorodność, kraj kawy, róż i czatu, zielska bogatego w witaminę C, którego żucie dodaje sił i nastraja pogodnie. Kraj o bogatej historii… - Rojek nie kończy:
- Zupełnie jak Oman – wtrąca nagle Jurkowski
- O tak! Gdyby wyobrazić sobie kraj arabski za czasów Salladyna to wyglądałby jak Oman. Mężczyźni mają piękny zwyczaj pocierania się nosami na powitanie.. – mówi Rojek.
- Z obcym nochalem się nie stuknie – wtrąca Jurkowski
- O nie! Trzeba być rodziną, krewnym, dlatego do nas z nosem nikt nie wyskoczył. Oman to tradycja i nowoczesność. To chyba jedyny kraj na świecie, który nocą oświetla autostrady przez pustynię. I generalnie fajnie się tam żyje. Zwłaszcza handluje. Targowaliśmy się z facetem o czapeczkę. Gość chciał za nią równowartość domu w Konstancinie, więc się targowaliśmy. Gdy zeszliśmy do dolara bolały nas ręce. Ale tam trzeba się targować, bo inaczej stracisz szacunek. Kto nie szanuje swoich pieniędzy uchodzi za człowieka niepoważnego. W końcu dobiliśmy targu. Ja patrzę, a facet podchodzi do wypasionego porsche, wyjmuje portfel i wręcza nam kilka centów reszty. Sympatyczny kraj… – mówi Rojek. (Fragment książki Jacka Konikowskiego Grube Ryby Polskiego Biznesu). Dalej >>
>> Więcej ciekawych biografii znanych polskich businessmanów i managerów znajdziesz w książce Jacka Konikowskiego, Grube Ryby Polskiego Biznesu. Bez Autoryzacji
0 komentarze:
Prześlij komentarz